Ale dzisiaj szalony dzień...
Jest środek tygodnia, i pojutrze moja koleżanka wyjeżdża na stałe do Niemiec. Najlepsze jest to, że zapomniałam, że dziś jest u niej pożegnalna impreza! Kiedy przyjaciółka powiedziała mi "o której będziesz u S.?" mój wyraz twarzy mówił wszystko.
Tak, wyglądałam, mniej więcej tak. Przyjaciółka się ze mnie śmiała, że mam demencję starczą. Ona się śmiała, a ja myślałam, co z dietą. Uznałam, że symulacja choroby będzie bez sensu, bo średnia ze mnie aktorka.
Rano zjadłam spory omlet (200 kcal). W szkole jabłuszko. A w domu, kiedy wróciłam- gotowanego kurczaka z warzywami (max 300 kcal). Gdybym nie zjadła nic byłabym głodna i na imprezie zeżarła wszystko, co przede mną. Wypiłam jeszcze 2 kawy z mlekiem (100 kcal) jedną przed, drugą po obiedzie. Dzięki temu byłam całkiem syta.
Kiedy poszłam do S. tylko zerknęłam na stół. Ciasto z kremem czekoladowym, tiramisu, snicers, góry ciastek S. mówi, że zaraz będzie pizza... AAAA!!!! Wszystko co lubię, ale NIE WOLNO.
Od alkoholu miałam bardzo logiczną wymówkę- jutro do szkoły, więc nie ma opcji, żebym piła.
Wszyscy już byli i jedli, więc wzięłam sobie dwie kanapeczki i tyle. Liczę je, że miały 400 kcal, ale pewnie było tego mniej.
Potem zjadłam jeszcze trochę lekkiej sałatki bez sosu i troszkę (malutko) owoców.
Ostatni posiłek zjadłam o 17. Tańczyłam do 20 (mniej więcej od 18). Piłam tylko wodę i gorzką, zielona herbatę. O 21 (grzeczna dziewczynka ;) ) poszłam do domu.
Tak więc było ok 1000 kcal. Nie byłam na zumbie, ale imprezowe tańce mi to odbiły ( o bieganiu na wf nie wspominając).
Dzień zaliczam. Ok, bilans mógł być lepszy, ale chyba, z racji tego, że jestem początkująca, no i przez to, że była impreza, można powiedzieć, że było nieźle.
Na pewno nigdy nie pójdę głodna na imprezę, bo nie oparłabym się tym pysznościom. Lepiej zjeść 1000 kcal i "wyćwiczyć" niż ambitnie 200 przed imprezą, a potem najeść się tam i do końca siedzieć smutna.
3 dzień na zielono ;)
Don't give up the dream
środa, 21 maja 2014
wtorek, 20 maja 2014
Walcz! Walcz! Walcz!
Dzień jako tako udany.
Jako tako, bo zjadłam dziś dziwne śniadanie. Byłam cholernie głodna. Zjadłam mini omlet, wypiłam kawa z mlekiem i dalej to samo. A kawa z mlekiem, to zawsze było dla mnie wybawienie. Jeżeli np byłam głodna, to idąc do Maca (najbliżej szkoły hehehe) zamawiałam właśnie kawę z mlekiem. Nienawidzę fastfoodów i nigdy ich nie jadam (z wyjątkiem pizzy, ale postanowiłam jej się nie tykać).
Znalazłam w barku "ciasteczka figowe, z mąki razowej, słodzone miodem". Miały 220 kcal. Cóż, była dopiero 6.10 rano, więc uznałam, że i tak je spalę.
Były po prostu pyszne.
Miałam wyrzuty sumienia do 10 rano. Potem zjadłam jeszcze 2 wafle ryżowe i mały jogurt (150).
Do siłowni zjadłam łącznie 550 kcal.
Potem... 2h 30 minut ćwiczeń! W tym godzina BUP (brzuch, uda, pośladki). Cóż, spaliło się.
Po siłowni wypiłam jeszcze tylko jogurt light (120).
W domu zjadłam sałatkę (warzyw i owoców<z pewnymi wyjątkami> nie wliczam). Składała się z sałaty, pomidorów i ogórków.
Mój dzisiejszy bilans to 670 kcal. 400 zjadłam na śniadanie i teraz tego nie żałuję. Zaspokoiłam chęć na słodkie, no i wiadomo, wszystko pięknie się spaliło. Poza tym, te ciastka były faktycznie zdrowszą alternatywą od normalnych.
Piję podczas ćwiczeń 1,5 l wody. Jestem mokra, kiedy kończę. Czyli ma to sens. Tak sądzę.
Trzymajcie się:*
Bądźcie silne.
Walczcie o marzenia...
Jako tako, bo zjadłam dziś dziwne śniadanie. Byłam cholernie głodna. Zjadłam mini omlet, wypiłam kawa z mlekiem i dalej to samo. A kawa z mlekiem, to zawsze było dla mnie wybawienie. Jeżeli np byłam głodna, to idąc do Maca (najbliżej szkoły hehehe) zamawiałam właśnie kawę z mlekiem. Nienawidzę fastfoodów i nigdy ich nie jadam (z wyjątkiem pizzy, ale postanowiłam jej się nie tykać).
Znalazłam w barku "ciasteczka figowe, z mąki razowej, słodzone miodem". Miały 220 kcal. Cóż, była dopiero 6.10 rano, więc uznałam, że i tak je spalę.
Były po prostu pyszne.
Miałam wyrzuty sumienia do 10 rano. Potem zjadłam jeszcze 2 wafle ryżowe i mały jogurt (150).
Do siłowni zjadłam łącznie 550 kcal.
Potem... 2h 30 minut ćwiczeń! W tym godzina BUP (brzuch, uda, pośladki). Cóż, spaliło się.
Po siłowni wypiłam jeszcze tylko jogurt light (120).
W domu zjadłam sałatkę (warzyw i owoców<z pewnymi wyjątkami> nie wliczam). Składała się z sałaty, pomidorów i ogórków.
Mój dzisiejszy bilans to 670 kcal. 400 zjadłam na śniadanie i teraz tego nie żałuję. Zaspokoiłam chęć na słodkie, no i wiadomo, wszystko pięknie się spaliło. Poza tym, te ciastka były faktycznie zdrowszą alternatywą od normalnych.
Piję podczas ćwiczeń 1,5 l wody. Jestem mokra, kiedy kończę. Czyli ma to sens. Tak sądzę.
Trzymajcie się:*
Bądźcie silne.
Walczcie o marzenia...
poniedziałek, 19 maja 2014
Spalić... spopielić.... WSTRĘTNE KALORIE!!!
Cześć. Na początek chciałabym podziękować Wam za wsparcie. Dla mnie to niecodzienna sytuacja. Jednego dnia musisz być z tym wszystkim sama, a następnego jest grupa ludzi, którzy są gotowi ci pomóc.
Jesteście niesamowite :*
Dziękuję;*
Ale miałam dziś dzień...
Mama zaskoczyła mnie i dała kasę na karnet na siłownie i sportowy biustonosz. Miałam "działać" od środy, a działam od dzisiaj :)
Co dziś zjadłam? Mini omlet (120 kcal), jabłko, batonik muesli (92) gotowany kurczak (150 ) serek wiejski (125) jogurt do picia 0% (100).
Całkiem nieźle :)
A wręcz, powiedziałbym, bardzo dobrze.
No i wycisk na siłowni. Myślałam, że umrę. Spaliłam ponad 600 kcal. Zapisałam się też na jutro na ćwiczenia na brzuch, uda i pośladki. A na środę- na zumbę.
Planuję ćwiczyć 6x w tygodniu.
I tym razem nie skończy się na ambitnym planie. Nie. Skończy się szczupłą sylwetką.
Tak ma być. Tak musi być.
Jestem silna. Muszę tylko w to wierzyć.
Potrafiłam dzisiaj pójść na siłownię? Potrafiłam. Potrafiłam nie zjadać ciastek, drożdżówek, i tego, co kocham? Potrafiłam. Jutro też będę potrafiła.
Jak na razie moim celem jest wytrzymanie bez wpadek 21 dni. Dlaczego akurat tyle? Bo po takim okresie organizm się przyzwyczaja. Jest łatwiej.
Trzymajcie się ;*
Jesteście niesamowite :*
Dziękuję;*
Ale miałam dziś dzień...
Mama zaskoczyła mnie i dała kasę na karnet na siłownie i sportowy biustonosz. Miałam "działać" od środy, a działam od dzisiaj :)
Co dziś zjadłam? Mini omlet (120 kcal), jabłko, batonik muesli (92) gotowany kurczak (150 ) serek wiejski (125) jogurt do picia 0% (100).
Całkiem nieźle :)
A wręcz, powiedziałbym, bardzo dobrze.
No i wycisk na siłowni. Myślałam, że umrę. Spaliłam ponad 600 kcal. Zapisałam się też na jutro na ćwiczenia na brzuch, uda i pośladki. A na środę- na zumbę.
Planuję ćwiczyć 6x w tygodniu.
I tym razem nie skończy się na ambitnym planie. Nie. Skończy się szczupłą sylwetką.
Tak ma być. Tak musi być.
Jestem silna. Muszę tylko w to wierzyć.
Potrafiłam dzisiaj pójść na siłownię? Potrafiłam. Potrafiłam nie zjadać ciastek, drożdżówek, i tego, co kocham? Potrafiłam. Jutro też będę potrafiła.
Jak na razie moim celem jest wytrzymanie bez wpadek 21 dni. Dlaczego akurat tyle? Bo po takim okresie organizm się przyzwyczaja. Jest łatwiej.
Trzymajcie się ;*
niedziela, 18 maja 2014
Rozbita
To był najgorszy tydzień w moim życiu.
7 dni temu stało się coś, co zraniło mnie najgłębiej na świecie.
Co to było?
Nie co, a kto. Chłopak.
Największy kretyn, jaki chodzi po ziemi.
Po 4 miesiącach związku powiedział:
Właśnie sobie uświadomiłem, że nic do ciebie nie czuję.
Straszny moment. Miałam ochotę paść na kolana i błagać, by mnie nie zostawiał.
Nie upokorzyłam się aż tak. Powiedziałam coś w stylu "dobrze że mi o tym mówisz" (...bardzo dobrze...)
i odeszłam. Tylko tyle.
Pocieszanie się zaczęłam od imprezy. Po koszmarnej ilości alkoholu, zjedzeniu kilograma ciastek i wypłakania się w rękaw przyjaciółki, a przez następne dni "zaczynania o jutra" i jedzenia słodyczy w ilościach hurtowych, konsumpcji w zasadzie wszystkiego, co mam pod ręką, powiedziałam
STOP
Poprosiłam mamę o kasę na karnet na siłownie. Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem i zgodziła się. Idę od środy.
Od dziś tak jakby na diecie. Tzn, dziś jem wszystko oprócz słodyczy, w rozsądnych ilościach. Takie przygotowanie.
Bo od jutra startuję z dietą 1000 kalorii.
69,8 kg
O k u r w a- to była moja jedyna myśl.
Jedyne pocieszenie, że jestem bardzo wysoka. Mam 179 cm wzrostu.
Całe życie było to moim powodem kompleksów. Najwyższa, najbrzydsza....- to byłam ja.
Ale pora z tym skończyć.
Wysoka- czyli jak modelka! (warto sobie to wmawiać, prawda?)
Cel: 50 kg!
Chociaż na razie moim celem jest dojście do wagi 65 kg. Taki punkt w drodze do zwycięstwa.
Od jutra będę tutaj opisywać moją ciężką walkę.
Jak długo?
Aż nie schudnę.
7 dni temu stało się coś, co zraniło mnie najgłębiej na świecie.
Co to było?
Nie co, a kto. Chłopak.
Największy kretyn, jaki chodzi po ziemi.
Po 4 miesiącach związku powiedział:
Właśnie sobie uświadomiłem, że nic do ciebie nie czuję.
Straszny moment. Miałam ochotę paść na kolana i błagać, by mnie nie zostawiał.
Nie upokorzyłam się aż tak. Powiedziałam coś w stylu "dobrze że mi o tym mówisz" (...bardzo dobrze...)
i odeszłam. Tylko tyle.
Pocieszanie się zaczęłam od imprezy. Po koszmarnej ilości alkoholu, zjedzeniu kilograma ciastek i wypłakania się w rękaw przyjaciółki, a przez następne dni "zaczynania o jutra" i jedzenia słodyczy w ilościach hurtowych, konsumpcji w zasadzie wszystkiego, co mam pod ręką, powiedziałam
STOP
Poprosiłam mamę o kasę na karnet na siłownie. Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem i zgodziła się. Idę od środy.
Od dziś tak jakby na diecie. Tzn, dziś jem wszystko oprócz słodyczy, w rozsądnych ilościach. Takie przygotowanie.
Bo od jutra startuję z dietą 1000 kalorii.
Jeszcze będę najchudszą dziewczyną jaką widzieliście
No właśnie. Stanęłam dziś na wadzę.69,8 kg
O k u r w a- to była moja jedyna myśl.
Jedyne pocieszenie, że jestem bardzo wysoka. Mam 179 cm wzrostu.
Całe życie było to moim powodem kompleksów. Najwyższa, najbrzydsza....- to byłam ja.
Ale pora z tym skończyć.
Wysoka- czyli jak modelka! (warto sobie to wmawiać, prawda?)
Cel: 50 kg!
Chociaż na razie moim celem jest dojście do wagi 65 kg. Taki punkt w drodze do zwycięstwa.
Od jutra będę tutaj opisywać moją ciężką walkę.
Jak długo?
Aż nie schudnę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)