środa, 21 maja 2014

Jak przetrwać imprezę? Mały poradnik ;)

Ale dzisiaj szalony dzień...
Jest środek tygodnia, i pojutrze moja koleżanka wyjeżdża na stałe do Niemiec. Najlepsze jest to, że zapomniałam, że dziś jest u niej pożegnalna impreza! Kiedy przyjaciółka powiedziała mi "o której będziesz u S.?" mój wyraz twarzy mówił wszystko.


Tak, wyglądałam, mniej więcej  tak. Przyjaciółka się ze mnie śmiała, że mam demencję starczą. Ona się śmiała, a ja myślałam, co z dietą. Uznałam, że symulacja choroby będzie bez sensu, bo średnia ze mnie aktorka.
Rano zjadłam spory omlet (200 kcal). W szkole jabłuszko. A w domu, kiedy wróciłam- gotowanego kurczaka z warzywami (max 300 kcal). Gdybym nie zjadła nic byłabym głodna i na imprezie zeżarła wszystko, co przede mną. Wypiłam jeszcze 2 kawy z mlekiem (100 kcal) jedną przed, drugą po obiedzie. Dzięki temu byłam całkiem syta.
Kiedy poszłam do S. tylko zerknęłam na stół. Ciasto z kremem czekoladowym, tiramisu, snicers, góry ciastek S. mówi, że zaraz będzie pizza... AAAA!!!! Wszystko co lubię, ale NIE WOLNO.
Od alkoholu miałam bardzo logiczną wymówkę- jutro do szkoły, więc nie ma opcji, żebym piła.
Wszyscy już byli i jedli, więc wzięłam sobie dwie kanapeczki i tyle. Liczę je, że miały 400 kcal, ale pewnie było tego mniej.
Potem zjadłam jeszcze trochę lekkiej sałatki bez sosu i troszkę (malutko) owoców.
Ostatni posiłek zjadłam o 17. Tańczyłam do 20 (mniej więcej od 18). Piłam tylko wodę i gorzką, zielona herbatę. O 21 (grzeczna dziewczynka ;) ) poszłam do domu.
Tak więc było ok 1000 kcal. Nie byłam na zumbie, ale imprezowe tańce mi to odbiły ( o bieganiu na wf nie wspominając).
Dzień zaliczam. Ok, bilans mógł być lepszy, ale chyba, z racji tego, że jestem początkująca, no i przez to, że była impreza, można powiedzieć, że było nieźle.
Na pewno nigdy nie pójdę głodna na imprezę, bo nie oparłabym się tym pysznościom. Lepiej zjeść 1000 kcal i "wyćwiczyć" niż ambitnie 200 przed imprezą, a potem najeść się tam i do końca siedzieć smutna.
3 dzień na zielono ;)

wtorek, 20 maja 2014

Walcz! Walcz! Walcz!

Dzień jako tako udany.
Jako tako, bo zjadłam dziś dziwne śniadanie. Byłam cholernie głodna. Zjadłam mini omlet, wypiłam kawa z mlekiem i dalej to samo. A kawa z mlekiem, to zawsze było dla mnie wybawienie. Jeżeli np byłam głodna, to idąc do Maca (najbliżej szkoły hehehe) zamawiałam właśnie kawę z mlekiem. Nienawidzę fastfoodów i nigdy ich nie jadam (z wyjątkiem pizzy, ale postanowiłam jej się nie tykać).
Znalazłam w barku "ciasteczka figowe, z mąki razowej, słodzone miodem". Miały 220 kcal. Cóż, była dopiero 6.10 rano, więc uznałam, że i tak je spalę.
Były po prostu pyszne.
Miałam wyrzuty sumienia do 10 rano. Potem zjadłam jeszcze 2 wafle ryżowe  i mały jogurt (150).
Do siłowni zjadłam łącznie 550 kcal.
Potem... 2h 30 minut ćwiczeń! W tym godzina BUP (brzuch, uda, pośladki). Cóż, spaliło się.
Po siłowni wypiłam jeszcze tylko jogurt light (120).
W domu zjadłam sałatkę (warzyw i owoców<z pewnymi wyjątkami> nie wliczam). Składała się z sałaty, pomidorów i ogórków.
Mój dzisiejszy bilans to 670 kcal.  400 zjadłam na śniadanie i teraz tego nie żałuję. Zaspokoiłam chęć na słodkie, no i wiadomo, wszystko pięknie się spaliło. Poza tym, te ciastka były faktycznie zdrowszą alternatywą od normalnych.
Piję podczas ćwiczeń 1,5 l wody. Jestem mokra, kiedy kończę. Czyli ma to sens. Tak sądzę.



Trzymajcie się:*
Bądźcie silne.
Walczcie o marzenia...

poniedziałek, 19 maja 2014

Spalić... spopielić.... WSTRĘTNE KALORIE!!!

Cześć. Na początek chciałabym podziękować Wam za wsparcie.  Dla mnie to niecodzienna sytuacja. Jednego dnia musisz być z tym wszystkim sama, a następnego jest grupa ludzi, którzy są gotowi ci pomóc.
Jesteście niesamowite :*
Dziękuję;*
Ale miałam dziś dzień...
Mama zaskoczyła mnie i dała kasę na karnet na siłownie i sportowy biustonosz. Miałam "działać" od środy, a działam od dzisiaj :)


Co dziś zjadłam?  Mini omlet (120 kcal), jabłko, batonik muesli (92) gotowany kurczak (150 ) serek wiejski (125) jogurt do picia 0% (100).
Całkiem nieźle :)
A wręcz, powiedziałbym, bardzo dobrze.
No i wycisk na siłowni. Myślałam, że umrę. Spaliłam ponad 600 kcal. Zapisałam się też na jutro na ćwiczenia na brzuch, uda i pośladki. A na środę- na zumbę.
Planuję ćwiczyć 6x w tygodniu.
I tym razem nie skończy się na ambitnym planie. Nie. Skończy się szczupłą sylwetką.
Tak ma być. Tak musi być.
Jestem silna. Muszę tylko w to wierzyć.
Potrafiłam dzisiaj pójść na siłownię? Potrafiłam. Potrafiłam nie zjadać ciastek, drożdżówek, i tego, co kocham? Potrafiłam. Jutro też będę potrafiła.

Jak na razie moim celem jest wytrzymanie bez wpadek 21 dni. Dlaczego akurat tyle? Bo po takim okresie organizm się przyzwyczaja. Jest łatwiej.
Trzymajcie się ;*

niedziela, 18 maja 2014

Rozbita

To był najgorszy tydzień w moim życiu.
7 dni temu stało się coś, co zraniło mnie najgłębiej na świecie.
Co to było?
Nie co, a kto. Chłopak.
Największy kretyn, jaki chodzi po ziemi.
Po 4 miesiącach związku powiedział:
Właśnie sobie uświadomiłem, że nic do ciebie nie czuję.
Straszny moment. Miałam ochotę paść na kolana i błagać, by mnie nie zostawiał.
Nie upokorzyłam się aż tak.  Powiedziałam coś w stylu "dobrze że mi o tym mówisz" (...bardzo dobrze...)
i odeszłam. Tylko tyle.
Pocieszanie się zaczęłam od imprezy. Po koszmarnej ilości alkoholu, zjedzeniu kilograma ciastek i wypłakania się w rękaw przyjaciółki, a przez następne dni "zaczynania o jutra" i jedzenia słodyczy w ilościach hurtowych, konsumpcji w zasadzie wszystkiego, co mam pod ręką, powiedziałam
STOP
Poprosiłam mamę o kasę na karnet na siłownie. Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem i zgodziła się. Idę od środy.
Od dziś tak jakby na diecie. Tzn, dziś jem wszystko oprócz słodyczy, w rozsądnych ilościach. Takie przygotowanie.
Bo od jutra startuję z dietą 1000 kalorii.

Jeszcze będę najchudszą dziewczyną jaką widzieliście

No właśnie. Stanęłam dziś na wadzę.
69,8 kg
O  k u r w a- to była moja jedyna myśl.
Jedyne pocieszenie, że jestem bardzo wysoka. Mam 179 cm wzrostu.
Całe życie było to moim powodem kompleksów. Najwyższa, najbrzydsza....- to byłam ja.
Ale pora z tym skończyć.
Wysoka- czyli jak modelka! (warto sobie to wmawiać, prawda?)
Cel: 50 kg!
Chociaż na razie moim celem jest dojście do wagi 65 kg. Taki punkt w drodze do zwycięstwa.
Od jutra będę tutaj opisywać moją ciężką walkę.
Jak długo?
Aż nie schudnę.